wtorek, 5 czerwca 2012

Spacerologia



Pogoda jaka jest, każdy widzi. Czerwiec można z powodzeniem pomylić z październikiem, ale skoro się rzekło, że wyjeżdżamy w góry, no to trzeba było wyzwaniu podołać.

Za kierunek obrałyśmy karkonoską wieś i okalające ją łąki i pagóry.  Po dwóch dniach pobytu  nasuwają się dwa wnioski: po pierwsze - sudecka wieś nie ma prawa mieć kompleksów w stosunku do toskańskich i prowansalskich przysiołków, po drugie - nie sugerując się zepsutą przez fałszywie brzmiącą góralszczyznę podhalańską dokonującą bezprawnej aneksji Karpacza i Szklarskiej Poręby, można z dumą potwierdzić: styl sudecki w architekturze trzyma się mocno.

Czego szukam daleko, a nie doceniam tego, co mam pod nosem? Obdrapanych podwórek z suszącą się bielizną, pachnących ogrodów z kaskadami kolorowych pnączy,  urokliwych zakamarków, rzucających na kolana detali architektonicznych. A to wszystko znalazłam tu, na miejscu, siedemdziesiąt kilometrów od domu.

Oczywiście zauważam różnice. Zamiast bugenwilli po ścianach chat wspinają się powojniki, a  płotów czepiają się krzewy pnących róż; zamiast dachówek ułożonych na mnicha i mniszkę łupek albo (o zgrozo!) eternit, zamiast urzekających kamiennych detali kunsztowna drewniana snycerka. Ale jest równie pięknie, naiwnie, swojsko. Świadomość, że mieszkańcy wodą z deszczówki wysyconej azbestem podlewają warzywniaki, odbija się dysonansem po głowie uwolnionej od miastowych trosk.  Aaa, nie kupię zieleniny u tego pana gospodarza.  Gdy mijam jednak owo podwórko, oczy znów są mało zdyscyplinowane. Nie wiedzą w którą stronę patrzeć i który widok zapamiętać. Najlepiej wszystkie...
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz