niedziela, 30 września 2012

30 września - Międzynarodowy Dzień Tłumacza

Z tej to okazji postanowiłam urządzić sobie pewną zabawę. Poczyniłam serię następujących założeń:

1) Wybrałam jedną książkę anglojęzyczego pisarza, której treść jest mi znajoma;
2) W sieci poszukałam recenzji dla tej książki pisanych w języku angielskim.
3) Za pomocą googlowskiego translatora przełożyłam te recenzje na j.polski.
4) Sprawdziłam, czy jest to dla mnie zrozumiałe.
5) W stylu narzuconym przez styl translatora ustosunkowałam się do tej recenzji.



Jako książka do rozprawienia się z tematem tłumaczeń i celebrację tegoż święta posłużyła mi "Czwarta ręka" napisana przez najświetniejszego ze wszystkich świetnych Johna Irvinga.
Recenzji przeczytałam kilkadziesiąt, jednakże, aby tu nie zanudzać - do omówienia wybrałam maksymalnie  skrajne: z jedną gwiazdką (czyli, że ktoś uznał książkę jako wyjątkowe literackie dno) i z pięcioma (powieść oceniona jako literacki majstersztyk).

No to do dzieła:

Na pierwszy rzut opis zawartości z okładki (tekst od wydawcy):
"Czwarta rąk" zwraca ciekawe pytanie: Jak ktoś może zidentyfikować marzenia przyszłości "Odpowiedź:". Przeznaczenie nie jest sobie wyobrazić, chyba w snach lub tych w miłości "" "Przytaczając historię z Indii, Telewizja nowej dziennikarz Jork jest jego lewa ręka zjedzony przez lwa miliony telewidzów świadkiem wypadku, w Bostonie, sławy chirurg ręki czeka na możliwość przeprowadzenia narodu pierwszy przeszczep ręki. Tymczasem w rozpraszającego następstwami zjadliwy rozwodzie Chirurg jest uwiedziony przez jego gospodyni mężatka w Wisconsin chce dać jedną ręką reporter męża lewą rękę. - to jest po jej mąż umiera Ale mąż żyje, stosunkowo młode i zdrowe. "

Tu chyba wszystko jest jasne.  W Indiach podczas transmisji telewizyjnej na żywo trafia się wypadek: wygłodniały tygrys odgryza rękę reporterowi stojącemu przy klatce i opowiadającemu o zawiłościach cyrkowego życia na dalekim wschodzie.  W Bostonie światowej sławy chirurg  rozpracowuje nowatorską metodę przeszczepiania kończyn. W Wiscounsin żyje pewna mężatka, która  wraz z mężem nieskutecznie stara się o dziecko.   Kobieta widzi feralną transmisję i przekonuje męża, aby w przypadku niespodziewanej śmierci przekazać ręce do transplantacji dla tego właśnie reportera. Mąż kobiety ginie w knajpianej bójce, stąd też kobieta zwraca się  z propozycją przekazania ręki do transplantacji. Stawia jednak warunek: chce zapewnić sobie sądownie prawo do widywania się i obcowania z ręką męża. Utalentowany lekarz przeprowadza udaną transplantację i kobieta dopina swego. Namawia również Patricka Wallinforda (okaleczonego reportera) do tego, aby ten ją zapłodnił. W ten sposób po części spełniłoby się jej marzenie o potomku z mężem (choć  w tym wypadku było to przecież potomstwo z częścią męża). 

Po zapłodnieniu kobieta natychmiast traci zainteresowanie Patrickiem, do czego o powinien być przyzwyczajony. Słynął bowiem w środowisku z nieustabilizowanego życia płciowego i uczuciowego, a fakt chwilowego okaleczenia okazała się być trampoliną ułatwiającą mu przeskakiwanie z przysłowiowego kwiatka na przysłowiowy kwiatek. Jednak tym razem fakt ten Patricka zaczyna uwierać. Z tegoż to względu, że się  Patrick poważnie zakochuje. Z żony dawcy pragnie uczynić cel swej miłostkowej podróży i u jej stóp chciałby złożyć swoje serce na wieki. 

To tyle tytułem streszczenia. 

No więc teraz przejdźmy do rzeczy i przytoczmy recenzję jednogwiazdkową:


Piper pisze:
Każda książka John Irving czytałem dalej tylko gorzej i gorzej.

Moja odpowiedź:
Drogi Piper! To odwrotnie ja zupełnie. Każda książka czytałam dalej tylko lepiej i lepiej. Zamień może kolejności.

Druga recenzja negatywna - Stephanie pisze:
 Choć lubiłem mimośrodową fabułę w książce, nigdy nie czułem żadnego wielkiego uczucia wobec żadnego z bohaterów.Części I podobało najbardziej to opisy stacji Wiadomości - polityka, intrygi i obnażając z płytkiej złośliwości jego dziennikarstwa. Ale to nie był wystarczająco blisko, aby mnie wciągnął. To moja pierwsza książka John Irving, choć i to, co wybrali się na to ogromna fala podziwu, że tysiące ludzi czuje do jego twórczości. Wiele osób opisuje go jako swojego ulubionego autora. Będę musiał przeczytać kolejny z jego książek i zobaczyć, jak ja sobie z tym. 

Na takie dictum odpowiadam, a jakże, również:
Stephanie, konieczny! Dalej ty sobie z tym ok, ja myślę.  Jeden powieść mało by ocenić cały Irving twórczość.  I tysiąc ludzie mają rację. Oderwij się od absurdu. Wystarczy. Nie myśl o tym! Absurd to środek wyrazu tylko nie w sobie źródło. Nie musi logicznie by śmiesznie albo wzruszać.


A tu dla odmiany ocena nad wyraz pozytywna - pisze Lex M:
Tak! John Irving znów wygrywa! Panie, jesteś moim bohaterem pisarz! Jak się pan tak niesamowite? Proszę, wylać swoje tajemnice do mnie! Muszę wiedzieć, jak pisać, jak ty, panie! 
(Jeśli nie można powiedzieć) Kocham John Irving! Od dnia wziąłem książkę Wbrew regułom, I pożarł jego powieści! Są niesamowite, dziwne, a inteligentny i czwarta Ręka nie jest wyjątkiem.  


I tej recenzji nie zostawię bez komentarza:
Lex M, się zgadzam  sto procent. John Irving jest  najlepiej. Mój najlepiej pisarz of świat. 
Irving, masz dla mnie inspiracją, aby nie być tylko pisarzem, ale świetny. Moja praca nigdy nie będzie stanąć do Ciebie, ale spróbuję mój najtrudniejszy i stosować techniki nauczyłem tylko poprzez czytanie książek! Twoja głęboka opis każdej postaci, jest tak piękny i żmudna!  Ty panie są freaking geniusz! 


Taaak, niech  żyją tłumacze wszystkich języków! I translatorzy...  I translatory...
Chyba muszę jednak zacząć czytać Irvinga w oryginale!!!

sobota, 29 września 2012

Pojechać? Nie pojechać?

A kolega portrecista namawia:
- Przyjedź do mojego studia, to zrobię ci zdjęcie.
- A ładnie mnie zrobisz?
- No, ba!

Coś mnie jednak tknęło, żeby obejrzeć jego dotychczasowe dokonania. I nawet na ten wyjazd byłam bardzo napalona, bo próżność moja zawoalowana mówi mi, że chciałabym mieć portret od artysty i fotograficznego wirtuoza. I tak byłam bardzo napalona...
do momentu aż...
zobaczyłam to zdjęcie, jakie zrobił przyjaciołom z okazji ślubu:) A że nasze kontakty też są OMC (o mało co) przyjacielskie, to pomyślałam sobie: "po co mi to potrzebne?" 
I pewnie tam nawet kiedyś pojadę, ale czy już teraz zaraz?
Chyba jednak nie za zbytnio :)))







piątek, 28 września 2012

Przyjaciółka pocieszy, przytuli, klimakterium wypomni:)

Z serii "Fejsbukowe opowieści":

O:      (..) Czy trzeba ci może w czymś pomóc?
B:      Tak! Jak najbardziej! Trzeba u mnie być!!!! Cholera! A ty jesteś nieuchwytna jak chomik na hektarowym ściernisku.
O:     "Wystarczy być"...Ja jestem uchwytna i serio pytam, czy ci w czymś pomoc???
B:      No to ci mówię, że tak. Bywaj u mnie. Wpadaj bez zapowiedzi. Pójdźmy na kawę. Pogadajmy. Doceniajmy zwykłe rzeczy, bo się utopię we własnej rozpaczy.
O:      Moja babcia mawiała, że lepiej tonąć w rozpaczy niż głupocie. A utopić się nie da rady, kończyłyśmy SN (Studium Nauczycielskie - przyp. mój) z nauką pływania włącznie. No i jak znasz prawo Archimedesa, jak takie dwie jak my zaczniemy tonąć - to będziemy mało wiarygodne. Znowu sobie żartuję ale to sposób na to  życie pieprzone.
B:       A ja, myślisz, że pomimo wszystko potrafię zachować powagę? Pękam ze śmiechu i popadam w rozpacz i tak w kółko.
O:      A może my klimakterium mamy? Bo faktycznie na to trzeba ludzi. A ja głupia zostawiłam ludzi gdzieś het daleko - tylko się pilnowałam, żeby od samej siebie nie uciec - od swoich myśli. A to był błąd, nie potrafiłam wrzucić na luz. Pielęgnowałam swoje zmory jak storczyki na parapecie. No i urosły...
B:      No to masz dobrą rękę do kwiatów. Zawsze to coś, o co warto się zahaczyć, jak już wszystko inne  zawiedzie.
O:     Nie rękę, a nawóz. Kurcze, znowu o gównie:)...
B:      Przyjedź, odżywko ty moja kompostowa.
O:      A ino, kobieto, przyjadę. Uścisnę cię tak, żeby ci ta cała rozpacz uszami wyciekła.
B:      To niedobrze, bo rozleje się na otoczenie, a tego byśmy przecież nie chciały.
O:      Ciecz paruje w ciepłej atmosferze.
B:      Ale wykwity pozostają od szybkiego parowania. Weź domestos.

Przyjechała. Wzięła. Przywiozła. Pogadała. Wysłuchała. Pocieszyła. Pośmiała. Poutyskiwała. Pojechała.
Można dalej żyć przez jakiś czas:)



wtorek, 25 września 2012

A górnik pogłaskał konia po głowie i cicho zarżał

Zdarza Wam się czasem, że inspiracją dla powstania postu bywa jedno słowo, jakiś grymas, obraz zatrzymany przypadkiem w kadrze i tym podobne ulotne bzdury?
Dla mnie dziś inspiracją jest hasło, jakie znalazłam przy pobieżnym przeglądaniu statystyki blogowej. - hasło, po wpisaniu którego w okno wyszukiwarki ktoś został skierowany na tę stronę.

A hasło to brzmi: "dlaczego Rejtan wykazał się odwagą".

Nie wiem, czy coś o tym u mnie było. Nie pamiętam.

Aby jednak trafienie na tę stronę za sprawą tego hasła nie okazało się tak całkiem chybione, mogłabym chyba  próbować wyjaśniać to tu i teraz zgodnie z historycznym faktem. Mogłabym też szukać absurdalnego powodu ze względu na historyczne tło, ale za to wielce prawdopodobnego ze względu na logikę (znaczy, że nie ze względu na logikę w ogóle, tylko na logikę po mojemu). Bo, że działalność historyczna często niewiele miała wspólnego z logiką, chyba nikt tu kwestionował nie będzie. Bez przykładów się obejdzie. Wszyscy wiemy i chwalić się nie mamy czym.

Na takie próby wyjaśnienia sprawy naprowadziłyby mnie żarty ze szkolnych zeszytów, jakie otrzymałam ostatnio na mail, a  podczas czytania których nie mogłam się kilka razy nie uśmiechnąć, a nawet dwukrotnie zarżeć. W zeszytowych humorach sporo było o historii i coś mi mówi, że najprostsze skojarzenia, jakie się cisną uczniom na myśl po zadaniu pytania przez nauczyciela historii wcale nie muszą być prawidłowe i zgodne z faktami, jednak trudno odmówić im właściwego wnioskowania. A jak powszechnie wiadomo, my - umysły ścisłe, logice hołdujemy przede wszystkim, nawet przed historyczną poprawnością.

I tak na przykład rozśmieszyło mnie zdanie:

"Kiedy Adam Mickiewicz zawiódł się na kobiecie, wziął się za Pana Tadeusza."
Mnie ta zastępowalność płciowa akurat  zupełnie nie dziwi.  Podobnie z resztą było w przypadku Pana Boga, który tak się wkurzył, że mu Adam podczas aktu stworzenia wyszedł raczej słabo, że raz dwa wziął się za kobietę.  Tak więc zastępowalność płciowa działa, i to nawet w obie strony.

Potem uśmiechnęłam się przy zdaniu: "Makbet miał wyrzuty po mordzie", bo skojarzyło mi się, jak koleżanka z klasy podjęła się próby obrony niezbyt delikatnego zachowania Lady Makbet, tłumacząc podczas odpowiedzi na środku klasy, że owa pani na pewno musiała mieć trudne dzieciństwo i ojca alkoholika, skoro wyrosła na taką flądrę.

Turlałam się ze śmiechu przy "Boryna był teściem żony syna Antka Hanki", bo to mi przypomniało naszego Męża Żony Pana Marcina Z Poprzedniego Postu,

ale poległam zupełnie przy tym:
"Ludwik XIV był samolubem. Twierdził, że Francja to ja."
No. To jest dopiero wnioskowanie wprost!!!

Ja w ogóle nie wiem, czemu mnie śmieszą takie rzeczy. Przecież to takie głupie jest, że aż strach.
I powinniśmy już z tego wyrosnąć. A może wszyscy już z tego wyrośli, tylko ja gdzieś tam w tyle za szwadronem. Jak zwykle...

No, to żeby jeszcze się pogrążyć do reszty, przytoczę coś, co rozśmieszyło mnie z dziedziny biologii (ewentualnie socjologii):
"Królik jest tak oddany swym małym, że wyrywa sobie kłaki sierści z brzucha, żeby wyścielić im gniazdo. Który ojciec rodziny by się na to zdobył?!"

No właśnie. Który?

Ryczę ze śmiechu, bo oczyma wyobraźni widzę miny nauczycieli, którzy czytają takie kwiatki. A ryczę tym głośniej, że utkwiło mi w pamięci powiedzenie mojego profesora matematyki, który na takowe zaskoczenia zwykł mawiać drapiąc się w łysinkę, która nieśmiało wkraczała mu na potylicę:
"Tak, proszę Państwa, mamy tu klasyczny przykład związku muzyki z prostytucją: coś mi tu, ku...rwa, nie gra."




P.s. Mówiłam, że mamy w domu królika? Się poobserwuje i się zda relację, jak to jest z tym futrem.

P.s.2. Następnym razem spróbuję ustosunkować się do innych zapytań, jakie pojawiają się w statystykach, a dzięki którym trafiacie na tę stronę.

W tym tygodniu były to między innymi:
1) "osadzenie wanny"
2) "znak drogowy prosty do narysowania"

Prawdziwym wyzwaniem przy ustosunkowywaniu się będzie hasło:
3) "bombonierka chwyty i tekst"

Natomiast stanowczo odmawiam omawiania tematu:
4) "dekoracje z rzołędzi". (pisownia oryginalna)

poniedziałek, 24 września 2012

Jesień! Nieodwołalnie!!!

Gdy byłam dzieckiem, jesień kojarzyła mi się tylko dobrze - z zapachem nowych książek, świeżymi flamastrami, które jeszcze nie zgrzytały przy pisaniu i giełdą wakacyjnych wspomnień wykrzykiwanych  w pośpiechu na przerwie między jedną lekcją a drugą. Zmieniająca się pogoda zdawała się nie przeszkadzać w podwórkowych zabawach, poza tym, że trzeba było coraz wcześniej z boiska  wracać do domu.




Teraz moje jesienne wspomnienia odnoszą się raczej do zmysłów. Dotyczą rzeczy może mniej spektakularnych, za to dają tę pociechę, że są powtarzalne. 

Co roku ten sam zestaw smaków, aromatów i kolorów. Ta sama zupa dyniowa, placek ze śliwkami na wyprawę, powidła z jabłek, zapach grzybów, butwiejących liści i jesiennych ognisk. Te same pobłyski pajęczych nici na ścierniskach, warkocze suchej trawy ścielące się po ścieżkach, ten sam festiwal kolorów w Rudawach i Górach Sowich. Rytualne czytanie lasu na podstawie przebarwień liści. Znajoma pieszczota niskiego słońca na plecach podczas pikniku na polanie. Jednakowy zgrzyt kamieni na ścieżce pod twardymi bieżnikami traperskich butów. Ta ospałość i zapomnienie w zamokniętych kurortach. Przyciszone rozmowy w pochyleniu przy kameralnych stolikach.

Ten sam smak buczynowych orzechów i ta sama obojętność na fakt, że są ciężkostrawne. 

Przewidywalne dyskusje, czy można wydłużyć szlak, bo przecież trzeba zejść w dolinę zanim ostatecznie się ściemni. Wyścig roślin po ostatnie w sezonie słońce.

Lubię tę powtarzalność - tę sekwencję doznań i przyzwyczajeń, które z biegiem lat zyskują rangę drobnych rytuałów. Mogę się jej trzymać...











niedziela, 23 września 2012

Tańczę...


Tańczę sobie to od rana. I Wy tańczcie, żebyście mieli dobry dzień. Muzyka na ful i heja! Koniecznie na boso. I koniecznie z zamkniętymi oczami. Bo niedziela od tego jest, żeby tańczyć.





Ja zaś piekę placek ze śliwkami i wyjeżdżam w góry przywitać jesień, Adieu!

piątek, 21 września 2012

A tymczasem w bieliźniarce


A gdy już zdecydujemy się, aby w pokoju wygospodarować miejsce na bieliźniarkę z prawdziwego zdarzenia, to trzeba by ją jeszcze sensownie wyposażyć. Niezbędny będzie wieszak  z "tępej" tkaniny, z którego nie zsuną się satynowe halki. Przyda się etui na chusteczki. Urody i zapachu doda pachnąca kula, a drobną bieliznę i delikatne pończochy zabezpieczy przed zniszczeniem bieliźniany worek.

Te komplety jadą do Opola, do mydlarni. Wieszaki co prawda nie były tym razem zamówione, ale nie mogłam się oprzeć, bo przecież idealnie pasują. 

Pasują?















czwartek, 20 września 2012

Takie tam z rynku

Idę sobie przez rynek i patrzę, a tam ktoś sprzedaje słońce na sztuki.




"Poproszę jedno" - mówię - "bo mi ktoś moje zgasił i marzną mi dłonie i stopy."


Nie wierzę w życie pozablogowe


Świętuję! Otwieram wino i piję Wasze i swoje zdrowie!
Ni stąd ni zowąd na liczniku stuknęło mi 10000 odwiedzin w ciągu tych siedmiu miesięcy blogowania pod nowym adresem. (W zasadzie w chwili rozpoczynania pracy nad tym postem na liczniku jest 9990 i ścigam się z czasem, aby zdążyć na okrągłą liczbę).
Jest mi ciepło koło serca, bo przy tej okazji wywiązało mi się sporo wirtualnych sympatii, znajomości, slapstikowych sytuacji.  Zdobyłam kilkoro świetnych klientów i sympatyków moich wyrobów. Za to wszystko serdecznie dziękuję.

W tym czasie wiele też działo się pod moim dachem: 

- dokonałam 132 mniej lub bardziej sensownych wpisów (z akcentem na "mniej"), które zostały skomentowane 298 razy,

- jeden raz uświadomiłam sobie (na pytanie czytelnika "dlaczego tematy zastępcze są zastępcze? - a propos wpisu do postu "Tematy zastępcze! W wannie! Ejże!..."), że w zasadzie cały ten Pożal-Się-Boże-Blog jest zastępczy, bo to przecież w początkowych założeniach o szyciu miało być:)

- udało mi się wkroczyć do wielu tysięcy domów w 29 krajach naszej pięknej Ziemi. Ostatnio nawet w Jordanii i Algierii, co mnie cieszy tym bardziej, że ja do modelu kobiety żyjącej w kraju zmaskulinizowanym nie bardzo przystaję. Witam wszystkich nowych i stałych czytelników. Czujcie się jak u siebie.

- publicznie i na forum świętowałam kilka świąt: między innymi dzień statystyki, komunię Oliśki, dziś Dzień Witania Się (macham do Was obiema rękami, Kochani) i okrągły licznikowy jubel. W nieodległej przyszłości zamierzam odpalić fajewerki z okazji dnia Międzynarodowego Dnia Tłumaczeń.

- upiekłam  16 metrów bieżących ciast wszelakiej maści (wyliczone na podstawie zużytych zwojów papieru do pieczenia), do tego należałoby doliczyć jeszcze ze dwa metry bloku waniliowego, który robi się w folii spożywczej,

- przeczytałam ponad 11 kilo książek ("Ooo, książki ważysz" - podsumowała spokojnie Oliśka wracając ze szkoły. Jej spokojny ton głosu  wprowadził mnie w lekki niepokój, bo spodziewałam się zdziwienia co najmniej, lub jakiejś małej próby dociekań co do celowości owego zajęcia. Ale ona zdaje się ekstrawagancje mamy akceptować w całej rozciągłości i bez cienia krytyki. Nie daje szans na racjonalne wytłumaczenie się przynajmniej z niektórych),

- zaliczyłam dwa spektakularne wypadki na rowerze, których skutki odczuwam do dziś,

- dokonałam rekordu życiowego jeśli chodzi o dystans pokonany w sposób bezgłośny i bezspalinowy, spędziłam rekordową ilość czasu sam na sam z własnym synem. Owocny i piękny to był czas. Już myślimy nad powtórzeniem wyczynu w przyszłym roku.

- jako że mam ciągły głód szkoły i ze szkoły nie wyrosłam, odbyłam dwa ciekawe kursy: pisarsko-dziennikarski i z zakresu komunikacji na linii rodzic-dziecko. Pokłosiem pierwszego okazało się obejrzenie własnego nazwiska w druku, co przyniosło mi sporą przyjemność i satysfakcję. Ale to ten drugi kurs okazał się szczególnie pożyteczny, bo to, co dotychczas wymuszałam na obywatelce Oliśce krzykiem, szantażem i karami teraz udaje mi się uzyskać prośbą, zdecydowanym poleceniem, łagodną perswazją. Kary nie mają już prawa bytu  pod naszym dachem. Żyje nam się teraz lepiej, spokojniej, bez podnoszenia głosu i we wzajemnym szacunku. Od miesiąca można więc o mnie powiedzieć, że jestem mamą dyplomowaną. Mam na to papiery:) Najbardziej jednak cieszę się, że wyuczone metody komunikacji sprawdzają się również w kontaktach z dorosłymi. Świetnie mieć tego świadomość i posiąść taką umiejętność.

- trzy albo cztery razy włączyłam z własnej nieprzymuszonej woli telewizję. Tego akurat nie skomentuję.

- dokonałam wiele muzycznych, literackich i filmowych odkryć, którymi chętnie i z entuzjazmem się podzieliłam.

- wielokrotnie (!) wkurzałam się na swoje uzależnienie od emotikonek. I nie mogę wyjść z podziwu, że taki dajmy na to Żeleński-Boy, Sztaudynger czy Młynarski obywali bez tych robaczków, a czytelnicy i tak wiedzieli, kiedy mają się zaśmiać. Wszyscy robili to nawet w tym samym  momencie tekstu - czyli momencie zamierzonym przez autora. Dla mnie to wyczyn na miarę nagrody literackiej Nike. Będzie to źródłem mojej nieustającej satysfakcji, jeśli taką umiejętność w końcu również nabędę. Na razie jednak jestem w pisarskim biznesie na dorobku i borykam się z zaśmiecaniem wypowiedzi znaczkami, który podobno świętował ostatnio trzydzieste urodziny! (no i mamy kolejny powód do picia).

Tak więc, Kochani, pijemy za zdrowie!

A dla tych, co pić nie mogą - bo w pracy... bo za kółkiem... bo w ciąży...  bo karmią... bo po prostu (w co trudno uwierzyć) pić nie lubią - mchu zarodnię i słońce ode mnie.




wtorek, 18 września 2012

Czas na kawę


Kawowy komplet pojechał do Francji. Będzie cieszył panią Marię, jedną z moich najwierniejszych klientek.






poniedziałek, 17 września 2012

Pogodę trzeba mieć w sobie





Gdy trafia się dobry tekst, to od razu wydaje nam się, że napisali go Osiecka albo Młynarski. A tu tymczasem objawiła nam się dawno temu Magda Czapińska. Zapomniana już nieco. Do mojego serca weszła cichaczem, bez zgiełku, bez stukania obcasami i błyskania fleszem.  Po latach podśpiewywania sobie w myślach jej piosenek, znanych nie wiadomo skąd, z odsieczą przyszła Dorota Osińska -  z jasnym, słonecznym głosem, w którym uśmiech dźwięczy w każdej nucie.

Hmmm, uwielbiam...
Zwłaszcza wtedy, gdy nie mogę się wygrzebać spod zleceń, chora ręka nie ułatwia sprawy; w perspektywie wizyta ukochanej siostry, pieczenie szarlotki, smutna wizyta na cmentarzu, smutne spotkanie z byłą rodziną i w ogóle splin.

Koniecznie muszę sobie znaleźć dodatkowe zajęcie, które zawali mnie obowiązkami do tego stopnia, że nie będę mieć czasu na ten smutek. Do jutra coś wymyślę. A tymczasem o jakieś słońce poproszę, bo...
ja przecież chodzę na baterie słoneczne:)





sobota, 15 września 2012

Oklaski dla Wielkiego Pana Oświetleniowca






Chwała teraz tobie, słońce 
Odyńcu ty samotny 
Co wstajesz rano z trzęsawisk nocnych 
I w górę bieżysz, w niebo sam się wzbijasz 
I chmury czarne białym kłem przebijasz 
I to wszystko bezkrwawo - brawo, brawo 
I to wszystko złociście i nikogo nie boli 
Gloria! Gloria! Gloria in excelsis soli!

_________________

Zdjęcia udało mi się zrobić dziś około godz. 18.  Tak oto uczciłam świdnickie święto fotografii, które bierze miasto w obroty co roku w połowie września.

piątek, 14 września 2012

"Późno" jest o wiele lepsze niż "nigdy"

Przeczytałam powieść.
Ja ją nawet bardziej pochłonęłam, niż sączyłam. A na koniec jeszcze utopiłam się w tym smutku, który ze sobą niósł każdy jej rozdział.
Mowa o "Lektorze" Bernharda Schlinka.

Kilka miesięcy temu obejrzałam film i choć zwykle wolę poznać historię w odwrotnej kolejności (najpierw książka, potem ekranizacja), to tym razem przez zupełny przypadek, zrobiłam odstępstwo.

Po przeczytaniu lektury o żaden szczegół nie jestem bogatsza - niczego więcej się nie dowiedziałam - żadnych szczegółów, żadnych wątków więcej niż na ekranie. Fakty sfilmowane zgodnie z książkową dokładnością i chronologią.  I nie będę tu obydwu dzieł porównywać, bo obydwie wersje były równo udane.

Dziś skupię się na TYM smutku.  A potem na TEJ nadziei.

Historia opowiada o trudnym i złożonym uczuciu, jakim piętnastoletni Michael, uczeń niemieckiego gimnazjum obdarzył trzydziestosześcioletnią kobietę. W powojennych Niemczech spotykali się codziennie w jej mieszkaniu. Po serii miłosnych igraszek chłopak odczytywał kobiecie fragmenty klasycznych lektur. Z tych dwóch elementów stworzyli swój tajemny i wzajemnie satysfakcjonujący rytuał. 

Pewnego dnia kobieta znika.

Ponowne spotkanie dwojga odbywa się po kilku latach na sali rozpraw, na której sądzeni są zbrodniarze wojenni. Kobieta (jak się okazuje - nadzorczyni obozu koncentracyjnego) zostaje poddana konfrontacji z prawem (po stronie prawa m.in. młodzian - obecny student prawa).

Hanna zostaje osądzona i skazana na dożywocie. Przyjmuje na siebie winy, których nie popełniła lub  popełnienia nie była świadoma. Do części przewinień przyznaje się również z powodu swojego analfabetyzmu. Upośledzenie to jest dla niej rzeczą najbardziej wstydliwą i skrywaną ze wszystkich tragedii, jakie w życiu ją spotkały. Michael odkrywa jej ułomność. Boryka się z ogromnym dylematem, czy pomóc byłej kochance wyjść z impasu częściowo obronną ręką (musiałby wtedy ujawnić jej upośledzenie), czy też pozwolić, aby winy okupiła pokutą niewspółmierną do przewinień, zachowując przy tym prawo do własnej godności.

"Die Qual der Wahl" (męka wyboru) - mówią o takich sytuacjach Niemcy. I męka ta oddana jest w książce z prawdziwą soczystością. I to ona właśnie napawa tak dużym smutkiem - to szamotanie się, ta niepewność, które rozwiązanie jest prawidłowe. Jak obliczyć zyski i straty? I czy w ogóle można za kogoś podejmować takich wyborów?  A jeśli nawet się zaryzykuje i decyzję podejmie, może się okazać, że zrobiło się to za późno.


Cytaty? A proszę bardzo:

"Byłem smutny z powodu spóźnień i błędów w życiu tak w ogóle. Myślałem, że jeśli przegapi się właściwy czas, jeśli  za długo się samemu przed czymś wzbrania, jeśli za długo się czegoś komuś odmawia, potem przychodzi to zawsze za późno, nawet jeśli prośba kosztowała dużo wysiłku i przyjęto ją z radością. A może "za późno" w ogóle nie istnieje, może jest tylko "późno", a "późno" jest o wiele lepsze niż "nigdy"? Nie wiem."

"Warstwy naszego życia leżą tak gęsto jedna na drugiej, że w tym, co później stale nas spotyka, jest coś, co było wcześniej, i co nie jest zakończone i załatwione, ale współczesne i nadal żywotne."






To wszystko  każe mi podjąć próbę dokonania rachunku we własnym sumieniu: ile rzeczy w życiu zaniechałam; ile odłożyłam na bliżej nieokreślone kiedyś; w ilu sytuacjach bałam się podjąć decyzję; ile razy podjęłam ją niezgodnie z własną wolą; ile razy pozwoliłam decydować za siebie; ile razy nie uwierzyłam w czyste intencje; i czy jestem z tym szczęśliwa czy nie.

Dylematów w ilościach hurtowych na najbliższe dwadzieścia lat do przodu...

Jedno jednak mnie zbudowało. Niesamowicie!!!
I  będę się tej prawdy w życiu trzymać kurczowo:

"PÓŹNO" JEST O WIELE LEPSZE NIŻ "NIGDY".

Amen





czwartek, 13 września 2012

Don't worry, be happy

A gdy zdarza się taki dzień, jak dziś, to bliscy stają się mi nasi wielcy bracia Amerykanie, którzy mówią: "nie przejmuj się, bo mogło być przecież gorzej".

Niektórym z nas, gdy przydarza się to, co zazwyczaj dopada człowieka trzynastego, bliscy stają się nasi wielcy bracia Polacy, którzy pocieszają: "nie martw się, bo inni mają jeszcze gorzej."
Ale nasi wielcy bracia Polacy, kiedy są porządnie wkurzeni, potrafią pokrzepić nawet tak: "dopóki inni mają gorzej, to Ty się ciesz, chłopie!"

Ot, co kraj to obyczaj!

Tak czy siak, zanim dopadnie mnie zła przepowiednia, biorę przykład z kolegi Piotra, który widząc zbliżającą się cygankę z talią kart w ręku, uprzedzał fakty, pytając ją z zaskoczenia: "może powróżyć?"

Pacyfikuję pecha tą właśnie piosenką, bo podnosi mnie na duchu od pierwszego taktu i od pierwszego ujęcia. To moja witamina na zapłakany czwartek, trzynastego. Dla Ciebie...





P.s. Pomijając fakt, jaki ten facet jest przystoooojny.

niedziela, 9 września 2012

Tematy zastępcze! W wannie! Ejże...!





Siedzę sobie w wannie wieczorem i książkę* dopiero co kupioną pochłaniam. Uśmiecham się czasem pod nosem, za chwilę znowu ryczę ze śmiechu. Następnie znowu chichoczę cichutko, żeby za minutę znowu ryknąć.
No, taka to lektura do śmiania się na okrągło...
Garść cytatów na zachętę rzucę pod koniec postu, bo jeśli zrobię to w tym miejscu, uwaga Wasza mi się niepotrzebnie rozproszy.

Czytam więc... Jak mi się oczy zmęczą od sztucznego światła (bo ja już tak czwartą godzinę dziś z tą książką w tej wannie), to sobie zerkam dla relaksu na plątaninę rur pod piecem i zastanawiam się, co też pan rurarz chciał mi przez to zakomunikować?  Jakiż to kod jest w tym ukryty?




Nie zdążę jednak wysnuć żadnych wniosków, bo wtem zaczyna do mnie dochodzić fragment krzątaniny u sąsiada.

Sąsiad jest mężczyzną około pięćdziesiątki (choć może jest tak bardzo styrany życiem i alkoholem, że ja go po prostu mogę niewłaściwie i krzywdząco oceniać). W wyniku nadużywania tego i owego dostał pewnych cielesnych porażeń, które   skutecznie wyeliminowały go z życia zawodowego i przysporzyły kłopotów z wymową niektórych głosek. Lubię go jednak, bo jest zawsze schludny, już nie chce ode mnie pożyczać pieniędzy, dzięki niemu odkrywam zapomniane przeze mnie uroki dobrosąsiedzkiej pomocy, zawsze się kłania, na korytarzu hoduje grudniki i inne sukulenty, myje za mnie schody i zwraca się do mnie per "sząszadko".

I tak, jak alkohol okazał się skuteczny w upośledzeniu sząszada we wszelkiej działalności, jaką zazwyczaj statystyczni Polacy uprawiają przez średnio 40 h/tydz., tak w dziedzinie bycia mężczyzną nie poczynił najwyraźniej żadnych szkód. W ostatnim czasie bowiem do sząszada sprowadziła się pewna pani. "Nie mój interes" - pomyślałam sobie początkowo, choć dziś diametralnie zmieniłam zdanie.

Leżę więc sobie w tej wannie z tą Szymborską (w ręku - gwoli ścisłości, bo wannę to mam raczej niewielką) i nagle słyszę, jak oni w swojej  łazience za ścianą zaczynają "rozprawiać o literaturze". To znaczy nie o literaturze - rzecz jasna, tylko "o literaturze". Albo "o wojnie". No! Jak zwał, tak zwał.
I tak "dyskutują" przez dłuższą chwilę. I dynamika tej "rozmowy" tak im przybiera na sile, aż pomyślałam w panice, czy aby pod wodę nie powinnam dać nura. Ze wstydu chyba, albo z zazdrości, że ja to tylko tak nudno i beletrystycznie. Potem już tylko się bałam, czy sząszad przypadkiem tej pani zbyt dużej krzywdy nie robi i czy jednak by się w jakiś szlafrok nie wbić i nie pójść spytać, czy może  potrzeba im/jej interwencji? "Potop, kurna i trzęsienie ziemi", jak to w "Gwiezdnym pyle" pada.

Oprzytomniałam, gdy "rozmowa" za ścianą nieco ustała i spostrzegłam, że piąty raz ten sam rozdział czytam i w ogóle nie wiem, o czym to było.  Wtedy też sytuacja okrzepła na tyle, że mózg mi wrócił do jako takiej wydajności. I wpadłam w niemały popłoch, że nocą  dźwięki tak  niosą się po tej kamienicy. Od dzisiaj wychodzić z domu będę tylko przez podwórko i dopiero po zmroku. Ot co!

______________

A teraz szybciuchno garść obiecanych cytatów, bo to książka, którą przeczytać powinno się szczególnie wtedy, gdy się z jakiegoś emocjonalnego dna człowiek musi doraźnie podnieść.
Mam ja ostatnio szczęście do książek...

Zanim jednak te cytaty, powinnam chyba wyjaśnić, że lektura ta jest zbiorem recenzji poczynionych przez redaktorów "Życia literackiego" będących odpowiedzią na nadesłane utwory literackie potencjalnych debiutantów w dziedzinie poezji, prozy i dramatu nawet.
W skład tego krytykanckiego gremium wchodziła i sama Wisła. Jest więc wiadome, że to jej nazwisko firmuje ten zbiorek.

No i wreszcie obiecane cytaty:

"Oceniamy wiersze miłosne, ale rad w sprawach sercowych nie udzielamy. Prywatnie - proszę bardzo, w tej jednak rubryce musimy bronić interesów poezji, która właśnie świetnie rozkwita na glebie źle ulokowanych uczuć i w klimacie pewnej psychicznej niewygody. Jednym słowem, pragnąc czytać dobre wiersze, obstajemy przy jednym bodaj rozczarowaniu na twarz."

"Chwytem z lubością stosowanym w takich okolicznościach (mowa o przemówieniach podczas pogrzebów - przyp. mój) jest zwracanie się do nieboszczyka po imieniu. Jakby śmierć była rodzajem bruderszaftu."

" <<Mój chłopiec twierdzi, że jestem za ładna, żeby pisać dobre wiersze. Co myślicie o tych, które załączam?>> - Sądzimy, że jest Pani rzeczywiście piękną dziewczyną."

" Pyta Pan wierszem, czy życie ma sęs. Słownik ortograficzny daje odpowiedź negatywną."

"<<Czy nadesłana poczta zdradza talent?>> - Zdradza. Całe szczęście, że jeszcze przed ślubem."



Taplam się w wodzie i czytam, i śmieję się do łez. I myślę sobie: dobrze, że ja nie wykazuję aspiracji, aby swoje nazwisko w druku zobaczyć. Z recenzji moich tekstów to dopiero powstałoby tomiszcze:)


___________
* A książka ma tytuł: "Poczta literacka, czyli jak zostać (lub nie zostać) pisarzem". Jako autora (o czym już wcześniej wspominałam) przywołuje się Wisławę Szymborską, choć drugim autorem recenzji był Włodzimierz Maciąg. Ot, wszędzie ten marketing!