niedziela, 9 września 2012

Tematy zastępcze! W wannie! Ejże...!





Siedzę sobie w wannie wieczorem i książkę* dopiero co kupioną pochłaniam. Uśmiecham się czasem pod nosem, za chwilę znowu ryczę ze śmiechu. Następnie znowu chichoczę cichutko, żeby za minutę znowu ryknąć.
No, taka to lektura do śmiania się na okrągło...
Garść cytatów na zachętę rzucę pod koniec postu, bo jeśli zrobię to w tym miejscu, uwaga Wasza mi się niepotrzebnie rozproszy.

Czytam więc... Jak mi się oczy zmęczą od sztucznego światła (bo ja już tak czwartą godzinę dziś z tą książką w tej wannie), to sobie zerkam dla relaksu na plątaninę rur pod piecem i zastanawiam się, co też pan rurarz chciał mi przez to zakomunikować?  Jakiż to kod jest w tym ukryty?




Nie zdążę jednak wysnuć żadnych wniosków, bo wtem zaczyna do mnie dochodzić fragment krzątaniny u sąsiada.

Sąsiad jest mężczyzną około pięćdziesiątki (choć może jest tak bardzo styrany życiem i alkoholem, że ja go po prostu mogę niewłaściwie i krzywdząco oceniać). W wyniku nadużywania tego i owego dostał pewnych cielesnych porażeń, które   skutecznie wyeliminowały go z życia zawodowego i przysporzyły kłopotów z wymową niektórych głosek. Lubię go jednak, bo jest zawsze schludny, już nie chce ode mnie pożyczać pieniędzy, dzięki niemu odkrywam zapomniane przeze mnie uroki dobrosąsiedzkiej pomocy, zawsze się kłania, na korytarzu hoduje grudniki i inne sukulenty, myje za mnie schody i zwraca się do mnie per "sząszadko".

I tak, jak alkohol okazał się skuteczny w upośledzeniu sząszada we wszelkiej działalności, jaką zazwyczaj statystyczni Polacy uprawiają przez średnio 40 h/tydz., tak w dziedzinie bycia mężczyzną nie poczynił najwyraźniej żadnych szkód. W ostatnim czasie bowiem do sząszada sprowadziła się pewna pani. "Nie mój interes" - pomyślałam sobie początkowo, choć dziś diametralnie zmieniłam zdanie.

Leżę więc sobie w tej wannie z tą Szymborską (w ręku - gwoli ścisłości, bo wannę to mam raczej niewielką) i nagle słyszę, jak oni w swojej  łazience za ścianą zaczynają "rozprawiać o literaturze". To znaczy nie o literaturze - rzecz jasna, tylko "o literaturze". Albo "o wojnie". No! Jak zwał, tak zwał.
I tak "dyskutują" przez dłuższą chwilę. I dynamika tej "rozmowy" tak im przybiera na sile, aż pomyślałam w panice, czy aby pod wodę nie powinnam dać nura. Ze wstydu chyba, albo z zazdrości, że ja to tylko tak nudno i beletrystycznie. Potem już tylko się bałam, czy sząszad przypadkiem tej pani zbyt dużej krzywdy nie robi i czy jednak by się w jakiś szlafrok nie wbić i nie pójść spytać, czy może  potrzeba im/jej interwencji? "Potop, kurna i trzęsienie ziemi", jak to w "Gwiezdnym pyle" pada.

Oprzytomniałam, gdy "rozmowa" za ścianą nieco ustała i spostrzegłam, że piąty raz ten sam rozdział czytam i w ogóle nie wiem, o czym to było.  Wtedy też sytuacja okrzepła na tyle, że mózg mi wrócił do jako takiej wydajności. I wpadłam w niemały popłoch, że nocą  dźwięki tak  niosą się po tej kamienicy. Od dzisiaj wychodzić z domu będę tylko przez podwórko i dopiero po zmroku. Ot co!

______________

A teraz szybciuchno garść obiecanych cytatów, bo to książka, którą przeczytać powinno się szczególnie wtedy, gdy się z jakiegoś emocjonalnego dna człowiek musi doraźnie podnieść.
Mam ja ostatnio szczęście do książek...

Zanim jednak te cytaty, powinnam chyba wyjaśnić, że lektura ta jest zbiorem recenzji poczynionych przez redaktorów "Życia literackiego" będących odpowiedzią na nadesłane utwory literackie potencjalnych debiutantów w dziedzinie poezji, prozy i dramatu nawet.
W skład tego krytykanckiego gremium wchodziła i sama Wisła. Jest więc wiadome, że to jej nazwisko firmuje ten zbiorek.

No i wreszcie obiecane cytaty:

"Oceniamy wiersze miłosne, ale rad w sprawach sercowych nie udzielamy. Prywatnie - proszę bardzo, w tej jednak rubryce musimy bronić interesów poezji, która właśnie świetnie rozkwita na glebie źle ulokowanych uczuć i w klimacie pewnej psychicznej niewygody. Jednym słowem, pragnąc czytać dobre wiersze, obstajemy przy jednym bodaj rozczarowaniu na twarz."

"Chwytem z lubością stosowanym w takich okolicznościach (mowa o przemówieniach podczas pogrzebów - przyp. mój) jest zwracanie się do nieboszczyka po imieniu. Jakby śmierć była rodzajem bruderszaftu."

" <<Mój chłopiec twierdzi, że jestem za ładna, żeby pisać dobre wiersze. Co myślicie o tych, które załączam?>> - Sądzimy, że jest Pani rzeczywiście piękną dziewczyną."

" Pyta Pan wierszem, czy życie ma sęs. Słownik ortograficzny daje odpowiedź negatywną."

"<<Czy nadesłana poczta zdradza talent?>> - Zdradza. Całe szczęście, że jeszcze przed ślubem."



Taplam się w wodzie i czytam, i śmieję się do łez. I myślę sobie: dobrze, że ja nie wykazuję aspiracji, aby swoje nazwisko w druku zobaczyć. Z recenzji moich tekstów to dopiero powstałoby tomiszcze:)


___________
* A książka ma tytuł: "Poczta literacka, czyli jak zostać (lub nie zostać) pisarzem". Jako autora (o czym już wcześniej wspominałam) przywołuje się Wisławę Szymborską, choć drugim autorem recenzji był Włodzimierz Maciąg. Ot, wszędzie ten marketing!













2 komentarze:

  1. Poległam. Dawaj namiar na sząszada:)) Arnika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Arniko, droga, Ty masz chyba zamiar się wstrzelić w jakiś wolny termin u sząszada. Ja nie wiem, jak to będzie, ale jakby co, będę nasłuchiwać:)

      Usuń