piątek, 1 lutego 2013

Komplet w kolorze lamperii

Oglądam to od wczoraj i zaśmiewam się do łez:




No to, żeby było w tym duchu:



Wiecie jaką słitaśną tkaninkę sobie kupiłam wczoraj? No mówię Wam - cud malina!
Jak widzę taki materiał na składzie, to miękną mi kolana. Oba! To z uszkodzoną łękotką też. Dobrze, że miękną obydwa, bo przecież bym kulała, gdyby nie to.
I tak sobie stoję w tym sklepie, patrzę i myślę sobie: kupić ten kupon czy nie kupić? No, takie mam jaranko na tę szmatkę.

I cała pamięć mi się uruchamia. I mi babcia wraca przed oczy w tej minucie, jak mi daje oblizywać miskę z surowego ciasta. Tak mi staje ta babcia i się uśmiecha, i mówi: "masz pojedz sobie, Beatko".
I oczy mi mgłą zachodzą na to wspomnienie. I łza na rzęsie mi się trzęsie. Nie żeby na tej tkaninie była taka sama miska albo coś. Po prostu była taka lamperia w spiżarce, gdzie babcia te miski trzymała. Nie udała się babci chyba jakaś farbiana mieszanka, że próbowali z dziadkiem w spiżarce, a w mieszkaniu nie mieli już odwagi.
No i tak mi się to przypomniało: ten róż i te miski. Tylko, że to nie jest taki typowy róż. Wiecie. Taki trochę jak z Barbie, albo jak z reklamy wanisza.  Albo już sama nie wiem.

I aż poczułam w ustach  smak tego surowego ciasta, który po upieczeniu nigdy już nie smakował tak dobrze. Aż mi się oczy zaszkliły. To sobie pomyślałam: ech kupię ten kupon. Cóż ja tracę, biduleńka. Nic nie tracę przecież. Co najwyżej ze dwie dychy mi ubędzie. Ale...

A jak coś ładnego stworzę, to może  się połakomi ktoś, u kogo też babcia miała lamperie na różowo. 

 P.s. Chciałam jeszcze wspomnieć, że wtedy, jak babcia piekła te ciasta,  często śpiewały skowronki, klekotały bociany  i była rosa, jak biegałam boso po trawie o świcie. Że wiatr rozwiewał mi płowe włosy, a białe myszki sznurowały mi trzewiki pod kolana, podczas gdy gołąbki gruchały oddzielając groch  od popiołu.  Tylko nie wiem, gdzie to przypiąć, żeby było ładnie i w tym duchu.









P.s.2. W komentarzach pytacie często, czy ja mam też tak ładnie w domu, skoro takie ładne rzeczy szyję. Odpowiadam: owszem... owszem...  Ale tu niespodzianka! A co?! Kupiłam sobie ostatnio tak koszyczek  na chlebek - ładniutki w Home&You, za jedyne 19,90 i łapkę do garnka za 5,90, jak poszłam sobie w niedzielę do galerii. Nie, no co wy... Galerii handlowej! Zrobię zdjęcie, jak będzie jasno i tu jutro wstawię.  Więcej o mnie w dziale ABOUT [ebałt - dla tych, co nie wiedzą jak wymawiać].

A tymczasem, borem lasem. Baj. CAŁUSKI. Narka i niech moc będzie z Wami. Cmok, cmok, cmok :)



Wasz Lord Wajder


___________
Obrazek pożyczyłam od http://www.alistronka.zafriko.pl, bo był za fri i był w duchu.

5 komentarzy:

  1. Dobre, dobre :) Świetnie że zaspokoiłaś jaranko na tę szmatkę. Hahaha. DzD.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech...uśmiałam się zdrowo!
    Aż łza na rzęsie mi się trzęsie...:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż przez chwilę zapomniałem, gdzie jestem. Cmok, cmok.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale słodkości uszyłaś, mniam:)Lubię takie kolorki. Nie mam takich babcinych wspomnień, może to mnie będą kiedyś tak wspominać;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniałe prace...totalny zachwyt...i ta opowiesc o bieganiu boso po trawie... eh...

    OdpowiedzUsuń