poniedziałek, 25 lutego 2013

Papuga Flauberta

Nie, żebym ja się szczególnie interesowała Flaubertem, ani nawet papugami; a w szczególności już papugami na usługach sławnych pisarzy nie interesuję się nic a nic. Idę za to tropem książek, które wyszły spod ręki Juliana Barnesa. Na tyle intensywnie i zdecydowanie idę  nawet, że w krótkim czasie sięgnełam po trzecią pozycję ("Poczucie kresu"), zafascynowana poprzednimi dwiema.

O stylu tego pana napomknęłam już przy okazji tego wpisu: ----> O  TEGO!
Powtarzać się zatem nie będę.   A może warto byłoby?



Niniejsza pozycja należy do grupy tych, które trudno przyporządkować do konkretnego gatunku. Bo co to niby jest? Ani to biografia słynnego pisarza, ani to jakiś przesadnie rozbudowany esej, ani też pewnie czysta beletrystyka. Zbyt dużo tu faktów, jak na standardową powieść obyczajową, a zbyt mało, jak na typową biografię.  Więc co w takim razie?

Dodatkowo narrację prowadzi nie sam autor (w osobie pierwszej), a wprowadzony dodatkowy bohater (narracja w osobie pierwszej). Gustaw Flaubert powiedział: "Artysta musi postępować tak, aby potomność sądziła, że nie istniał." Nie wiem, czy nie nadinterpretuję, ale wydaje mi się, że właśnie ze względu na to motto uciekł się Julian Barnes do wprowadzenia narratora-pośrednika. Po przeczytaniu książki wiem jednak, że uczynił to mrugając porozumiewawczo okiem.

Cała książka pisana jest niejednolicie stylistycznie - w jednym rozdziale natkniemy się na kartkę z pamiętnika, w drugim na tabelaryczne CV, w kolejnych zaś na szkolną wylicznakę, ankietę, arkusz egzaminacyjny, mowę obrończą, słownik pojęć, psychologiczną analizę, tabloidowe spekulacje. Cała biografia nie została ułożona według chronologii, a według oryginalnie  (ciekawie) dobranych kontekstów.

Zachwycający jest język - oryginalne frazy, bogate i zaskakujące  porównania, jednostronne dialogi nie wymagające dopełnienia rozmówcy - to wszystko sprawiło, że się nie nudziłam, że wchłonęłam tę książkę z pogłębionym oddechem i przyspieszonym tętnem.  Te wszystkie ochy i achy będę artykułować jeszcze przez miesiąc. Te ochy i achy dowodzą, że wyróżnienia, jakie autor zebrał za tę książkę (nominacja do Nagrody Bookera) były w pełni zasłużone.

Szczególnie ujął mnie rozdział, w którym autor (narrator) rozprawia się z życiorysem autora. Przedstawia dwie jego wersje: życiorys w kontekście sukcesów oraz to samo w kontekście życiowych nieszczęść i porażek. Taki zabieg porwał mnie z tegoż głównie wzlędu, że sama również od wieków uważam, iż nie istnieje nic takiego, jak prawda uniwersalna. Jest prawda subiektywna - widziana różnymi oczami i z różnej perspektywy prezentuje się zupełnie inaczej.  W odwzorowaniu własnej osoby czy doświadczonej  sytuacji pokazujemy więc głównie to, co chcemy uwypuklić - naszą własną wersję  demo - która też jest różna w zależności od tego, jakie wrażenie i uczucie chcemy wywołać. Inną "prawdę" pokażemy osobie, u której chcemy wzbudzić szacunek i podziw, a inną  tej, co do której oczekujemy, że się nad nami ulituje. Cały czas - rzecz jasna - będzie to ta sama "nasza prawda", choć za każdym razem lekko modyfikowana.

I tak na przykład, mając za źródło i pierwowzór "Papugę Flauberta" mój życiorys mógłby wyglądać tak:

Wersja I:
Beata - W szkole radziła sobie całkiem nieźle, lecz odrzuciła większość ciekawych propozycji, jakie jej się objawiały: nie poszła zdawać na dyrygenturę, nie ukończyła informatyki, nie wyjechała na roczne stypendium do Niemiec, nie skorzystała również z propozycji objęcia stanowiska asystenta na swojej uczelni. Teraz te niespełnione ambicje odreagowuje rwąc  tkaniny i je zszywając na nowo. I tak w kółko. Sztucznie dorabia do tej ciągłej demolki ideologię, tłumacząc, że wykonuje patchwork.

Wersja II: 
Beata - W szkole radziła sobie całkiem nieźle. Odrzuciła wprawdzie większość "intratnych" i kuszących propozycji, które ścieliły się gęsto na jej drodze. Nie czuje się jednak niespełniona. Bynajmniej! Ukończyła renomowaną uczelnię, pracę magisterską obroniła na pięć, nauczyła się języka obcego, odbyła praktykę w międzynarodowej firmie na poważnym stanowisku oraz posiadła cały szereg innych umiejętności; obecnie jest najbardziej wykwalifikowaną szwaczką w tej częsci Europy, docenianą przez otoczenie, dzięki czemu  kocha swoją pracę i wykonuje ją w pasją i poświęceniem.

No i co? Niby to samo, a jednak inaczej. To mnie właśnie urzekło w tej książce - takie  zabawy z językiem  i zabiegi literackie,  takie właśnie smaczki. Barnes w "Papudze" zaskakuje tak wielokrotnie. Jeśli równie dobrze spisze się w następnych książkach, które już stoją i przebierają nogami, czekając na swoją kolej, kto wie... może na jakiś czas zdetronizuje Irvinga.


Na deser naturalnie kilka cytatów:

"Uwaga! Aby uczynić kompletnym spis znanych nam zwierząt, którym Gustaw użyczył gościny w swoim domu, musimy wspomnieć, że w październiku 1842 roku cierpiał na mendy."

"Można i zjeść ciastko, i mieć je na talerzu; jedyny kłopot z tym, że się tyje."

"Ale nie odczuwał bynajmniej nienawiści do kolei samej w sobie; nienawidził sposobu, w jaki pochlebia ona ludziom, dając iluzję postępu. Co przyjdzie z postępu naukowego bez postępu moralnego? Kolej po prostu pozwoli wiekszej liczbie ludzi zmieniać miejsce pobytu, spotykać się i być głupcami w gromadzie."

"Możesz opisywać wino, miłość, kobiety i chwałę, pod warunkiem, że nie jesteś pijakiem, kochankiem, mężem czy żółnierzem. Jeśli uczestniczysz w życiu, niezbyt dobrze się w nim rozeznajesz: zbyt wiele przynosi ci albo bólu, albo uciech."

"Flaubert uczy patrzeć prosto na prawdę i nie mrużyć oczu w obliczu jej konsekwencji."

"Dzieło sztuki jest piramidą ustawioną bez żadnego celu na pustyni; szakale obsikują jej podstawę, a mieszczuchy gramolą się na wierzchołek."

"Ironia. Nowoczesna moda: albo diabelskie piętno, albo rurka, przez którą rozsądek może wdychać tlen."

"Książki nadają sens życiu. Jedyny kłopot polega na tym, że nadaja sens życiu innych ludzi, nigdy zaś twojemu."

"Kobiety są inne; a w każdym razie szczegóły, słabości, które uwypuklają w opowiadaniu, bardzo rzadko mają charakter cielesny, w czym właśnie lubują się mężczyźni. Szukamy (my kobiety) znaków, które mówią nam o charakterze - dobrym albo złym. Mężczyźni natomiast szukają znaków, które by im pochlebiały. Są w łóżku okropnie próżni, bez porównania bardziej niż kobiety. Przyznaję, że poza łóżkiem obie płci są lepiej do siebie dopasowane."




4 komentarze:

  1. Ale się bawisz, Beti :) A życiorys... fiu fiu :)) DzD.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Teraz te niespełnione ambicje odreagowuje rwąc tkaniny i je zszywając na nowo. I tak w kółko." - hahaha, dobre, dziewczyno, dobre!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię czytać Twoje posty, ale to juz kiedyś pisałam.Zawsze wchodzę na twój blog( uwaga tylko cicho sza) w pracy ,pije dobra kawę i uśmiecham się do Siebie.
    Zdecydowanie poprawia mi nastrój.No i ba spodobało mi się""Można i zjeść ciastko, i mieć je na talerzu; jedyny kłopot z tym, że się tyje."Choć zawsze w życiu kierowałam się tą bardziej radykalną wersją.
    Pozdrawiam.
    Stała czytelniczka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki, M.Argherita, to bardzo cenny dla mnie komentarz :) A odnosząc się do drugiej jego części, nigdy nie wiesz, że właśnie nastał dzień, kiedy zliberalizują się nasze radykalne poglądy.
    Pozdrawiam
    Beata

    OdpowiedzUsuń